top of page
zaczytanaewelka

Cykl opowieści '' Życie na emigracji" Agata Kelso

Zaktualizowano: 2 mar 2020


Serdecznie zapraszam na kolejną odsłonę cyklu "Życie na emigracji" dziś przedstawiam Wam pisarkę Agatę Kelso.

Autorką książki "I sypnęła łaciną", z którą mam przyjemność współorganizować Book Tour. Z początku pisałyśmy tylko w sprawie książki, ale tak się polubiłyśmy, że Agata dołączyła do naszej grupy pogaduszkowej i planujemy już w lipcu się spotkać wszystkie w Polsce.

Agata ma bardzo ciekawą historię emigracji, zapraszam do przeczytania.


Z Polski wyjechałam w 1992 r ,tylko parę lat po rozpadzie żelaznej kurtyny.Wyszłam za mąż za Anglika ,z którym utrzymywałam ponad rok korespondencyjny kontakt ,zanim się po raz pierwszy spotkaliśmy (era przed-cyfrowa ).Po niełatwym procesie uzyskania wizy do UK osiedliśmy w Londynie z mężem i moim kilkuletnim synem. Po 3 latach pobytu przyznano mi brytyjskie obywatelstwo .Nie musiałam składać żadnych przysiąg ani śpiewać „God save the Queen”..po prostu podpisałam jakieś dokumenty i już. Paszport okazał się bardzo użyteczny ,gdyż wiele podróżowaliśmy po świecie a Polska nie należała jeszcze wtedy do wspólnoty Europejskiej. Londyn był dla mnie kulturowo fascynującym miejscem i ekscytującą mieszanką ludzi ze wszystkich stron świata,reprezentujących przeróżne zwyczaje,statusy społeczne,zachowania,stroje...świat ,który znałam jedynie z książek ,dokumentalnych filmów czy kina. Ułatwiało to w dużym stopniu asymilację ,gdyż nie czułam się tam nigdy źle z powodu mojego pochodzenia i słabego jeszcze angielskiego: co trzeci Londyńczyk mówił kulawo lub z jakimś tam akcentem... Gorzej było z kulturowym szokiem ,szczególnie w gronie angielskich znajomych męża i jego rodziny lub w miejscu pracy.

Zabrało mi trochę czasu ,by nauczyć się mówić co rusz „please” i „thank you”, i kontrolować siłę głosu na każdym kroku. Byłam często oskarżona o niegrzeczność ,bo posiadam donośny głos i rozmawiałam z przyzwyczajenia „po polsku” podniesionym tonem LJ. Dziwiły mnie pół nagie dzieci w środku zimy i to ,że nikt nie nosił czapek. Nawiasem mówiąc ciągle tam marzłam z powodu wilgotnego wyspiarskiego klimatu (tak innego od naszej kontynentalnej zimy) ,co serdecznie rozbawiało angielskich znajomych. Brakowało mi też polskich produktów żywnościowych(szczególnie chlebka i wędlin)-masowe obecne teraz polskie sklepy jeszcze nie istniały.Pamiętam ,że jeździłam 1/2 godziny do Croydon ,do pyciego sklepiku ,który prowadził „ukraiński” chleb ,podobny do naszego. Często odwiedzająca mnie z Polski mama przyjeżdżała z walizami wypchanymi polskimi smakołykami ,co było dosyć ironiczne i zabawne zarazem: jeszcze kilka lat wcześniej zachodnie produkty podróżowały w polskich walizach do kraju .Brakowało mi też możliwości odwiedzania kogokolwiek bez zaproszenia. Nie znałam Polaków w moim wieku (to były czasy przed wielką nową emigracją ) i najlepiej czułam się w otoczeniu innych Słowian lub ludzi z kręgów południowych kultur śródziemnomorskich, posiadających podobny nam temperament i zamiłowanie do głośnego towarzystwa ,dobrego jedzonka i trunków. Poznałam wiele egzotycznych kuchni i chętnie gotowałam różne nowe potrawy.Czesto wyjeżdzaliśmy poza miasto i maszerowaliśmy w jakiejś malowniczej okolicy ,nierzadko marznąc,moknąc czy brnąc w błotku. To jedna z cech Anglików najbardziej dla mnie fascynująca : dziecinna bezradność i brak najzwyklejszego zdrowego rozsądku w pewnych sytuacjach..Nie wiem jak dali radę zbudować kiedyś swoje imperium, ale nie dziwię się wcale ,że się rozleciało . Brexitowy bałagan jest potwierdzeniem moich obserwacji..

Kiedy po około 9 latach zadomowiłam się na dobre w UK ,poznałam kulturę i opanowałam język na przyzwoitym poziomie los kazał znowu zmienić mi kraj zamieszkania. Holenderskie Eindhoven (z racji pracy mojego męża dla PHILIPSA) zostało moim nowym domem i jest nim do tej pory. Ponownie przyszło mi się uczyć nowego (okropnego!) języka i próbować znaleźć się w odmiennej kulturze. Ogólne wrażenia z życia w Holandii : żyje się tu o wiele spokojniej niż w zwariowanym Londynie,standard życia przeciętnego obywatela jest wyższy a wysokie podatki jakie płacimy inwestowane są w widoczny sposób w czyste, zdrowe i bezpieczne otoczenie.To kraj pragmatycznych ludzi, którzy akceptują obcokrajowców ,choć niekoniecznie ich kochają.Nigdy nie czułam się wśród Holendrów tak dobrze jak w UK ale mam szczęście pracować w międzynarodowej szkole średniej więc większość moich znajomych to obcokrajowcy. Mam tu też małe grono polskich znajomych ,z którymi utrzymuję towarzyskie stosunki od wielu lat. To właśnie z nimi spotykamy się w Wielkanoc na wspólne obfite i piękne świąteczne śniadanie. Jeśli chodzi o Boże Narodzenie ,nadal jest w moim domu tradycyjnie rodzinnie i polsko.

Ponieważ rozwiodłam się z angielskim mężem po 20-tu latach ( w bardzo przyjacielski sposób , wszystkie formalności załatwiliśmy przez internet /nie żartuję-to zalety Holandii/) żyję teraz od wielu lat z polskim partnerem. Jesteśmy prawie równi wiekiem,mamy podobne doświadczenia i opuściliśmy Polskę w prawie tym samym czasie. Odczułam niesamowitą różnicę w osobistych kontaktach z mężczyzną ,który praktycznie może kończyć moje zdania,rozumie mój humor i dzieli podobny światopogląd. Nie jest to takie proste w wielokulturowych małżeństwach....

Cieszę się ,że nie muszę już odbywać długich spacerów w błocie,nie jestem też zwolenniczką wielkich zakupów na holenderskich wyprzedażach w drugi dzień świąt. Jeśli pogoda pozwala ,krótka wycieczka jest mile widziana.

Agatko ślicznie dziękuję za Twoją niesamowitą opowieść, bardzo się cieszę z naszego zbliżającego się spotkania.



Fragment książki " I sypnęła łaciną" Agata Kelso

15 wyświetleń0 komentarzy

Comments


Post: Blog2_Post
bottom of page